czwartek, 26 marca 2015

Rozdział I


Francja 1944
          Żar w mieście był tak okropnie uciążliwy, że nawet nie wykonując najmniejszego ruchu, miało się uczucie taplania w klejącej papce. Identycznie było z emocjami, które osiągnęły zenit. Panowie przepychali się i cisnęli. Wszyscy marzyli o chwili, w której w końcu ją zobaczą. Każdy pragnął dotknąć jej rąk, poczuć zapach włosów. Kilku żołnierzy usiadło nawet na ziemi. Prowizorycznych krzeseł dla wszystkich, którzy chcieli ją zobaczyć i usłyszeć już dawno zabrakło. Tłum czekał od zachodu słońca. Gdy się na nich patrzało, miało się wrażenie, że czekali od wieków; tak bardzo rozmarzeni, że nie zwracali już uwagi na szybko upływający czas. Mogli czekać nawet całe życie.
     Dla nich była ucieleśnieniem matek, sióstr, żon oddalonych o tysiące kilometrów. Wiele rozmów zlewało się ze sobą w jednakowy szmer. Nad mężczyznami wznosił się obłok nikotynowego dymu. Mundury, które były wilgotne od potu, uciskały ciała młodych chłopców, mokre włosy spadały na oczy zbyt wcześnie wydoroślałych mężczyzn.
     Był rok 1944. Konflikt zbrojny trwał już bardzo długo, tak długo, że nawet nie pamiętali, kiedy się zaczął, tym samym trudno im było sobie wyobrazić jego koniec. Dzisiejszy wieczór miał być czymś niezwykłym. Wyłącznie niewielka grupa pechowców, którym trafiła się służba, nie mogła choć na chwilę przenieść się do innego, lepszego świata. Wielu mężczyzn oddałoby wszystko, żeby zobaczyć Zofię Tarnowską.
     Kapela zaczęła grać. Powietrze trochę się rozproszyło, a uciążliwy skwar zmienił się w przyjemne ciepło. Pierwszy raz od bardzo dawna, muzyka pozwoliła żołnierzom kołysać się w rytm muzyki. Zostali przeniesieni w kraj beztroski i rozrywki, o którym już dawno zapomnieli. Oczekiwali na Zofię nie tyle w wielkiej namiętności, ile w olbrzymiej tęsknocie. Z każdą chwilą odczuwali narastanie tego uczucia. Dźwięk instrumentu sprawiał, że czekanie w nieskończoność wydawało się już nie do wytrzymania. Melodia wypełniała zmysły, prawie kaleczyła, zatrzymywała oddechy, usztywniała ciała, twarze znieruchomiały w napięciu. Na scenie panowała ciemność, niewielka smuga światła z jupitera oświetlała zasłonę. Po minucie zgromadzeni zobaczyli sylwetkę, która wyłaniała się zza kurtyny. Początkowo ich oczom ukazały się nogi, sukienka z niebieskiej satyny w końcu idealnie piękna twarz. Zebrani głęboko westchnęli. Przed nimi stała kobieta o ciemnych, rozpuszczonych włosach, niebieska sukienka ściśle przylegała do ciała. Jej oczy były radosne, usta się śmiały, wystawiała do nich ręce i śpiewała, a jej głos był miękki i piękny. Mogło się wydawać, że nikt nigdy nie śpiewał tak czysto i głęboko, nikt nie mógł się zrównać z jej urodą. To, w jaki sposób poruszała się Zofia, było odbiciem rytmu muzyki, ruchy akcentowały piękno jej nieskazitelnego ciała.
- Rany! - jęknął jeden z żołnierzy. W odpowiedzi kilku innych uśmiechnęło się w pełnym akcie zrozumienia. Każdy odczuwał to samo. Nikt nie wierzył, że występ Zofii dojdzie do skutku, aż do chwili, w której ją zobaczyli, Zofia była bardzo aktywna. Podróżowała po wszystkich krajach ogarniętych wojną, występowała we wszystkich koszarach. Dwa lata po dramacie Pearl Harbour, Zofia zdecydowała się śpiewać dla żołnierzy. Męczyło ją poczucie winy, że nie bierze czynnego udziału w działaniach wojennych. W ten sposób zaczęło się wędrowanie między Europą, rodzinną Polską a Stanami, były to trasy koncertowe między jednym filmem a drugim. Kiedy tylko czas pozwolił, wyjeżdżała koncertować. Teraz było tak samo.
     Żołnierz, który siedział najbliżej sceny zauważył tętno bijące na szyi Zofii. Dopiero w tej chwili dostrzegł realność tej kobiety. Można było jedynie zniszczyć barierkę ustawioną przy scenie i już mógłby jej dotknąć, poczuć zapach ciała. To poczucie całkowicie go odurzało, absolutnie nie mógł oderwać od niej wzroku.
     Mając dwadzieścia cztery lata, Zofia Tarnowska była gwiazdą Hollywood. Gdy miała dwadzieścia lat nakręciła swój pierwszy film i od tamtej pory odnosiła same sukcesy. Posiadała wszystkie atuty filmowej gwiazdy: talent, temperament, urodę, a także odpowiednie umiejętności zrobienia z nich dobrego użytku. Dodatkowo natura obdarzyła ją cudownym głosem, o niespotykanej skali. Ze swymi długimi kasztanowymi włosami i brązowymi oczami była uosobieniem kobiecego wdzięku. Nie tylko kształtne biodra i ponętne piersi czyniły z niej gwiazdę, i nie one były jej głównymi atutami. Zofia nie była typową ślicznotką, potrafiła pokazać klasę i wspaniałą osobowość. Była w stanie wszystkich oczarować. Każdy mężczyzna pragnął jej przytulać, kobiety naśladować, a dzieci uważały ją za księżniczkę z bajki.
     Wyjechała z małego, rodzinnego miasteczka w Polsce i przeniosła się do Nowego Jorku. Spełniła swoje marzenie i została modelką. Po siedmiu miesiącach zarabiała więcej niż wszystkie dziewczyny w mieście. Przedstawiające ją fotografie były na okładkach wszystkich modowych czasopism. Wszyscy fotografowie uwielbiali z nią współpracować, jednak Zofia znudziła się pozowaniem do zdjęć. Uważała to za jałowe zajęcie. Rozmawiała na ten temat z koleżankami, ale mogła u nich znaleźć zrozumienia. Ze wszystkich ludzi, którzy ją otaczali, tylko dwóch dostrzegło w niej wielki potencjał i ogromny talent. Jeden z nich został w późniejszym czasie jej agentem. Drugi, producent filmowy, Jack Martin, zaledwie po pierwszym spotkaniu był pewny, że dzięki Zofii zdobędzie kopalnię złota. Widział fotografie Zofii i był pod ich wielkim wrażeniem, jednak dopiero osobiste spotkanie uświadomiło mu, że jest to nietuzinkowa postać. Rzadkością było poznać osobę, która każdym gestem, spojrzeniem i uśmiechem potrafiła przykuć uwagę, a swojemu rozmówcy nie pozwalała na obojętność wobec każdego wypowiedzianego słowa. Jack Martin i agent Steve zgodnie twierdzili, że Zofia pod ich skrzydłami wyrośnie na gwiazdę najwyższej rangi. Te spekulacje nie były bezpodstawne, ponieważ Zofia miała niezwykłą siłę charakteru i uparcie dążyła do celu. Nie poprzez kompromisy. Chciała dokonać czegoś ważnego, sprawdzić się w nowej roli. Steve był tak bardzo pewny Zofii, że Jack zaryzykował i dal jej rolę w filmie kręconym w Hollywood. To był tylko epizod, który nie wymagał talentu. Zofia podchodziła do tego, jak do wyzwania. Chciała pokazać, że nawet w drugoplanowej roli można zagrać z pełnym zaangażowaniem i skraść serca widzów. Rezultat był niesamowity. Tłum w kinach siedział jak zaczarowany, a przed Zofią otworzyły się drzwi do kariery. Wszyscy reżyserzy byli pod wrażeniem jej wyrazistej twarzy, ekspresji, wielkich, brązowych oczu. Za rolę w piątym filmie Zofia dostała Oscara.
     W ciągu pięciu lat nakręciła sześć filmów, a przy realizacji siódmego odkryto jej talent wokalny Zofii. Po wybuchu wojny, młodziutka aktorka zdecydowała się koncertować dla żołnierzy. Śpiewała z pełną pasją i całkowitym poświęceniem. Mała scena stawała się przez chwilę słynnym teatrem. Bez konieczności rozstawiania dekoracji i całej orkiestry Zofia dawała wspaniałe występy, na które stać było tylko największych artystów. Wszyscy mężczyźni, którzy na nią patrzyli, mieli wrażenie, że Zofia jest ideałem kobiety. Potrafiła wprawić w zachwyt i zadowolenie. Niespodziewanie jeden z siedzących panów nie mógł dłużej wytrzymać i nie patrząc na uśmiechających się kolegów, zawołał:
- Jasny szlag, czy ona nie jest wspaniała?!
     Wykrzyczane słowa podziałały jak magiczna różdżka, za sprawą której zeszło napięcie, a emocje zelżały. Mężczyźni krzyczeli, klaskali i chcieli kolejnych piosenek. Po zakończonym koncercie długo jeszcze było słychać brawa. Zofia tradycyjnie powróciła na scenę, by zaśpiewać panom dodatkowych kilka piosenek. Kiedy po raz drugi znalazła się za zasłoną, łzy same cisnęły jej się do oczu. Przecież tak mało robiła dla tych chłopców. Jednak w koszarach wszystko wydawało się inne. Tyle radości można sprawić śpiewem, piękną suknią, kokietowaniem. Bo tak naprawdę ilu z tych młodych żołnierzy znowu zobaczy swoje rodziny? I właśnie to był główny powód, dla którego koncertowała. Nawet jeśli było to wbrew jej naturze, dla tych mężczyzn stawała się kokietką. W Nowym Jorku nie założyłaby nigdy zbyt obcisłej sukienki, ale wiedziała, że na froncie pragnęli zobaczyć jej powab i uwodzicielski czar. Zofia nie była tym speszona, czy też znieważona. Była świadoma tego, że jej wygląd pozwalał żołnierzom zapomnieć o tragedii, która działa się tuż pod ich nosem.
- Pani Tarnowska?! - oficer sztabowy przekrzykiwał tłum.
     Patrzał na spoconą twarz i szyję Zofii. W głębi siebie upajał się jej urodą i nie wiedząc skąd wiedział, że ta kobieta ma do zaofiarowania znacznie więcej niż swoje cudowne ciało. Wyczuwał narastające w nim uwielbienie o nieokreślonej sile. Stała przed nim Zofia Tarnowska; sensualna i ponętna tak bardzo, że chciał ją wziąć w ramiona i przytulić. Odruchowo wyciągnął nawet rękę w jej kierunku. W tej samej chwili pożałował swojego gestu. Przyznał się do swej żałosności. Kim ona tak naprawdę jest? - dumał. Wszak na jej sukces składało się mnóstwo anonimowych ludzi. Jeden zrobił makijaż, drugi uczesał, trzeci uszył sukienkę. Kolejna kobieta, z której zrobiono bóstwo. Oficer był pełen wątpliwości. Rozsądek  kazał mu zobaczyć w Zofii tylko słodką ślicznotkę, lecz intuicja spierała się, że jest całkiem inaczej. Spojrzał jej prosto w oczy i...intuicja wygrała z rozsądkiem. Były wrażliwe i szczere.
     - Dowódca zaprasza panią na kolację - powiedział poważnie, gdy na niego spojrzała.
     - To bardzo miłe, ale muszę jeszcze raz zaśpiewać - odparła.
     Następne dwadzieścia minut było poświęcone żołnierzom. Trzy piosenki zaśpiewał z nią każdy mężczyzna, a końcowa ballada sprawiła, że wielu fanów skrywanie ocierało łzy. Przed nimi znowu stały żony, matki i siostry...
     - Dobranoc i niech Bóg was strzeże - pożegnała się smutnym głosem.
     Wszyscy zamilkli. Panowie niechętnie wstawali z miejsc i kierowali się do wyjścia z prowizorycznego teatru. Kładli się na materace, w dalszym ciągu mając ją w myślach. W uszach nadal wybrzmiewał dźwięk jej piosenek.
     Próbowali sobie przypomnieć najdrobniejsze szczegóły jej wyglądu; twarz, usta, nogi. Zapamiętali ten charakterystyczny sposób uśmiechania się, ale również to, jak popadała w zadumę, pamiętali jej wzrok, gdy się z nimi żegnała. Każde wrażenie chowali głęboko w sercach przez długi czas i strzegli go jak najdroższego skarbu.
     - Ta kobieta jest naprawdę niesamowita - niekonwencjonalnie skomentował otyły sierżant.
     Żaden mężczyzna nie dziwił się nieoczekiwanej zmianie tonu i słów. Zofia niosła nadzieję na lepsze jutro. Na długi czas zapadła w serca. Wieczorem wszyscy komentowali jej występ, a w myślach mieli tylko ją. Ci, którzy byli na służbie, udawali, że nie jest to wielka strata. W rzeczywistości uważali się za pokrzywdzonych i wyłącznie męska duma wzbraniała ich przed narzekaniem na złośliwość losu.
     Kilka minut po koncercie Zofia powiadomiła dowódcę, że pragnie się zobaczyć z tymi, którzy mieli służbę. Jej prośba była serdeczna i wyjątkowa, dlatego dowódca, wprawdzie wielce zaskoczony, szybko się zgodził. Opiekunem Zofii podczas występu w koszarach był adiutant dowódcy, ten sam oficer, który przekazywał zaproszenie na kolację. Gdy wybiła północ nie było w sztabie żadnych ludzi, a zebrani na występie zazdrościli. Nikt nie wiedział, co było lepsze. Ci, którzy mieli pecha ze służbą, rozmawiali z nią, ściskali sobie dłonie, a przede wszystkim mogli ją zobaczyć z bliska.
     Oficer, który towarzyszył Zofii nawet na chwilę nie spuścił z niej wzroku, pałał do niej coraz większą sympatią; zdecydował nawet powiedzieć jej o tym, gdy tylko nadarzy się okazja. Z początku myślał, że panna Zofia Tarnowska, niebywała gwiazda Hollywood, stała bywalczyni salonów, luksusowa piękność, nie ma bladego pojęcia o Abbeville, czy Arras, o niezwykle krwawych bitwach morskich. Młody oficer był zmuszony potwierdzić, że nawet nie biorąc czynnego udziału w wojnie, Zofia odznaczała się ogromną empatią w stosunku do każdego żołnierza. Aleksander Daniewicz wsłuchiwał się w rozmowy Zofii z mężczyznami. Był świadomy, jak wielkie wrażenie na nich robiła. Potrafiła dać im ciepło, którego nie czuli od kilku miesięcy, współczucie, którego nie zaznali od kolegów. Do tego była niezwykle śliczna i ponętna. Aleksander w pewnym momencie pomyślał, że Zofia Tarnowska nie może istnieć naprawdę, bo to nie jest możliwe, by normalny człowiek, miał tak dużo zalet. Odczuwał pokusę, żeby dotknąć jej ręki. W ten sposób chciał sobie udowodnić, że to nie bajka, a rzeczywistość. Pragnął wziąć ją w ramiona, przytulić, przynieść ulgę zmęczeniu. W tej samej chwili zdał sobie sprawę z tego, że w ostatnich trzech latach swojego życia bywał sto razy bardziej wykończony.
     Minęła już północ, obóz przesłaniała całkowita ciemność. Aleksander wracał z Zofią do kwaterunku.
     - Jestem ciekawa, czy dowódca przebaczy mi, że nie zdążyłam zjeść z nim kolacji - podchwyciła rozmowę Zofia. Starała się uśmiechnąć, zmagając się ze zmęczeniem.
     - Na pewno ma złamane serce, ale jakoś z tego wyjdzie - odparł adiutant, doskonale wiedząc, że kolacja i tak nie doszłaby do skutku. Dowódca zaraz po zaproszeniu Zofii, udał się na naradę z generałami. - Sądzę, że dowódca będzie pani niezwykle wdzięczny za wizytę w naszym sztabie - wtrącił po sekundzie.
     - Jest to dla mnie naprawdę wielkim zaszczytem - odparła Zofia, kucając na jasnej skałce. Przypatrywała się Aleksandrowi.
     Nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że dotąd nie widział równie brązowych, niezwykłych oczu. Owiała go fala dotkliwego rozczulenia. Odwrócił twarz. Gdy wstępował do armii, poprzysiągł sobie, że wszystkie niemiłe wspomnienia zostawi w Polsce. Do tej pory dotrzymywał słowa. Nie było chwili na okazywanie słabości. To nie było odpowiednie miejsce ani czas na romantyczne chwile. We Francji każdego dnia ktoś tracił życie. We Francji serca stawały się kamieniami. Kątem oka spostrzegł, że Zofia nadal na niego patrzy. Faktycznie, kobieta wbiła wzrok w czarną czuprynę Aleksandra, jego barczyste ramiona. Był do niej odwrócony, więc nie mogła zobaczyć wyrazu jego zielonych oczu. Opanowało ją ogromne współczucie dla Aleksandra i wszystkich żołnierzy. Myślała o dzisiejszym koncercie, a także o tym, ile przyjemności dała tym mężczyznom, jedynie śpiewając i uśmiechając się do nich; zastanawiała się nad okropnościami miejsc owładniętych wojną. Normalne, serdeczne gesty pojawiały się tam rzadko, a najrzadszym był śmiech. Przybywając do wojskowych koszar, Zofia uświadomiła sobie, jak ogromnie jest zadowolona z tego, że może tym młodym mężczyznom podarować chociaż iluzję normalnego życia. Chciała pogłaskać Aleksandra po włosach, kiedy ten obrócił się na pięcie i pokazał swą dumną, zaciętą twarz. W słowach wypowiadanych przez adiutanta można było usłyszeć prawdziwą bitwę. Ścierały się, bijąc się o lepsze, poddanie się urokowi Zofii i obawa przed poddawaniem się emocjom.
     - To był długi wieczór - powiedziała, śmiejąc się, Zofia - a ja nawet nie poznałam pana imienia. Wiem jedynie, że jest pan adiutantem dowódcy.
     - Daniewicz. Aleksander Daniewicz.
     Wydawało jej się, że gdzieś słyszała to nazwisko, nie mogła sobie jednak przypomnieć gdzie. Wiedziała natomiast, że adiutant pochodzi z Polski, zupełnie jak ona. Wzrok żołnierza był zimny i oceniający, Zofii do głowy przyszła myśl, że twarz Aleksandra była napiętnowana. Zbyt dużo przeżył, aby traktować mnie po przyjacielsku. Doskonale rozumiem jego sarkazm, próbowała go usprawiedliwiać Zofia.
     - Musi być pani bardzo głodna - zaczął Aleksander, przypomniawszy sobie, że piosenkarka od kilku godzin nic nie jadła.
     Zofia nieśmiało kiwnęła głową.
     - Rzeczywiście. Może obudzimy dowódcę i zapytamy się, czy coś zostało z planowanej kolacji? - Oboje szeroko się uśmiechnęli.
     - Myślę, że mogę zorganizować coś lepszego - odparł Aleksander, zerkając na zegarek.
     To był jednak niezwykle zagadkowy człowiek, pomyślała Zofia. Co chwilę odsuwała od siebie pokusę zadania mu mnóstwa pytań. Chciała dowiedzieć się, kim właściwie był i co tu robił. Chciała się do niego zbliżyć. Zaintrygował ją jego oziębłość i powściągliwość.
     - Może dałaby się pani zaprosić na kolację do naszej polowej kuchni? - Uśmiechnął się do Zofii. Przez chwilę z jego oblicza zniknęło piętno tego miejsca i pojawił się wyraz zadziornej młodości. - Mogę się założyć, że znajdziemy tam jakieś smaczne kąski - dodał.
     Zofia wykonała dziękczynny gest, składając przy tym ręce.
     - Poprosiłabym o kanapkę.
     - Więc zobaczę, co mogę zrobić.
     Po dziesięciu minutach byli już w wielkiej stołówce. Zofia przysiadła na skrzypiącej ławce i delektowała się stojącym przed nią tuńczykiem. Prawdę mówiąc, tuńczyk nie był jej ulubioną potrawą, ale po wyczerpującym dniu pełnym wrażeń, wszystko smakowało wyśmienicie. Aleksander kosztował to samo.
     - Prawie jak w luksusowej restauracji, prawda? - Zerknął na Zofię z drwiącym uśmiechem.
     - Prawie, za wyjątkiem tej miazgi - odparła.
     - Rany, niech pani nie mówi tego na głos, bo jeszcze dojdzie to do uszu kucharza i będzie czuł się zobowiązany, by panią zadowolić. - Skrzywił twarz w śmiesznym grymasie.
     Oboje się roześmieli. Instynktownie poddawał się klimatowi, towarzystwo Zofii sprawiało mu wielką radość.
     - Skąd pochodzisz?
     Mimowolnie zaczęli się do siebie odnosić jak przyjaciele. Wiele godzin spędzonych poza frontem ogromnie zbliżało. Pojęcie czasu miało totalnie inny wymiar, osobiste pytania, zadawane po krótkiej znajomości, były całkiem na miejscu.
     - Z Polski - odparła Zofia w zamyśleniu.
     - Ja też. Podobało ci się tam?
     - Średnio. Nie byliśmy zbyt bogaci. To czego pragnęłam, to ucieczka jak najdalej. Wyjechałam zaraz po szkole.
     Spoglądał na nią i nie był w stanie wyobrazić sobie biednej Zofii, żyjącej w małym miasteczku.
     - A pan adiutant skąd jest?
     - Nazywam się Aleksander, zapomniałaś? - zapytał, udając oburzenie, Zofia oblała się rumieńcem. - Ja również wychowywałem się w Polsce - dodał. Zdawało się, że chciał coś jeszcze dopowiedzieć, ale tego zaniechał.
     - Wrócisz tam po...wojnie? - Zofia bardzo nienawidziła tego słowa. Identycznie było z Aleksandrem. Konflikt kosztował go bardzo dużo, ranił i nie można było tego w żaden sposób wyleczyć. Zofia odczuwała, że ten żołnierz należał do ludzi, którzy aż do śmierci będą mieli w myślach cały ten koszmar.
     - Sądzę, że tak.
     - Masz tam rodzinę?
     W końcu nadeszła ta chwila, gdy mogła go o coś zapytać, próbując poznać, z jakiego powodu był smutny, dlaczego było w nim tyle sarkazmu i powściągliwości. Okna były zasłonięte grubymi kotarami. Panowała całkowita ciemność. Dla Aleksandra było to zwyczajne, Zofia się już przyzwyczaiła.
     - Moi rodzice nie żyją. Matka była Francuzką i pewnie by chciała, żebym zaciągnął się tu do armii. Oczy nabrały smutnego wyrazu, tego wieczoru bardzo dużo mówili o śmierci.
     - Bardzo przepraszam.
     - Nie mieliśmy dobrych relacji - zakończył Aleksander.
     Zofia starała się zajrzeć mu w oczy, ale on ciągle odwracał twarz.
     - Jeszcze tuńczyka, czy może coś smaczniejszego na deser? - zapytał grzecznie. - Ponoć gdzieś tu jest ukryty kawałek jabłecznika.
     - Ja dziękuję. Przez tą sukienkę nic już w siebie nie wcisnę - odparła Zofia z uśmiechem.
     Spojrzał na sukienkę z satyny. Aleksander uświadomił sobie, że ta elegancja w przypadku Zofii, była czymś jak najbardziej naturalnym. Pomyślał chwilę o Wandzie i jej sztywnych kołnierzykach, niepraktycznych ubraniach, które zazwyczaj nosiła...
     Aleksander wyszedł z kuchni polowej i za minutę wrócił z półmiskiem jabłek i winogron oraz kubkiem zimnej herbaty. Zofia dostatecznie długo odwiedzała koszary, by docenić wagę napoju, którego kosztowała. Piła herbatę, delektując się każdym łykiem, zerkając na żołnierzy, którzy wchodzili do kuchni. Wielu z nich zatrzymywało się, by na nią spojrzeć. Było to dla niej całkiem normalne zachowanie, więc odwzajemniała uśmiechy, patrząc przy tym na Aleksandra. Ten udawał zrozpaczonego amanta. Obojga bawiła ta cała sytuacja. Mężczyźni wchodzący do kuchni byli zmęczeni, każdy z nich ziewał.
     - To bardzo ciekawe, że mój widok tak bardzo wzmaga pragnienie snu. Działam zupełnie jak tabletki na sen - powiedziała Zofia, pijąc herbatę. - Domyślam się, że wy, oficerowie, śpicie do południa. gdybyście wstawali o piątej rano, nie moglibyście być w tak doskonałej formie.
     Dobrze wiedziała, że to nieprawda, ale polubiła droczenie się z nim, czuła, że go to trochę rozbawia.
     Spojrzał na nią zaskoczony.
     - Dlaczego taka jesteś Zofio?
     Po raz pierwszy wypowiedział jej imię. Było to całkowicie spontaniczne, usta same powiedziały: ,,Zofio". Natychmiastowe zaniechanie etykiety nie zrobiło na niej żadnego wrażenia, nie zareagowała na to w żaden sposób.
     - Chciałabym się odwdzięczyć losowi, że jest dla mnie aż nazbyt łaskawy. Nigdy nie sądziłam, że świat należy do mnie. W życiu należy spłacać wszystkie deklaracje.
     Aleksander poczuł, jak do oczu napływają mu łzy. Ta wypowiedź była zupełnie jak Wandy. On, Aleksander Daniewicz, nigdy nie był do niczego zobowiązany, nigdy nie myślała w ten sposób o szczęściu, poza tym ewaluacja wypadała dramatycznie. Przynajmniej od czasu...
     - Dlaczego kobiety takie są?
     - Nie dotyczy to tylko kobiet. Niektórzy mężczyźni też, ty zapewne także. Gdy coś ci wychodzi, chcesz wówczas podzielić się swoim szczęściem.
     - Od kiedy jestem tutaj, nie spotkało mnie nic dobrego. - Spoglądał na nią taksującym wzrokiem.
     - Pozostajesz ciągle przy życiu, Aleksandrze - mówiła do niego miłym, ciepłym głosem, ale oczy zdradzały zaskoczenie.
     - To zdecydowanie za mało.
     - W obecnej sytuacji to wystarczy. Spójrz, każdego dnia ktoś umiera, cierpi, staje się kaleką, wielu z was nie wraca do rodzinnych domów...
     Pierwszy raz od bardzo dawna Aleksander walczył ze łzami, które napływały mu do oczu. Zofia potrafiła trafić prosto w serce.
     - Staram się o tym nie myśleć.
     - Może i masz rację, ale gdybyś o tym pomyślał, może wówczas byłbyś szczęśliwy - odparła.
     Chciała przytulić Aleksandra, zmniejszyć jego ból, który zjadał duszę. Aleksander niechętnie wstał z krzesła.
     - Jest mi to obojętne. Nikogo to nie zainteresuje, czy żyję, czy umarłem.
     - To okropne - odpowiedziała zdumiona. - Co z tobą jest?
     Aleksander powstrzymał się od dalszych zwierzeń. W środku zapragnął, by Zofia wyszła. Nie chciał na nią już patrzeć i z nią rozmawiać. Stanęli blisko siebie, kiedy Aleksander, wbrew swoim przyrzeczeniom, zaczął mówić. Co to za różnica, kiedy i komu o tym powiem? To i tak niczego nie zmieni, pomyślał.
     - Pół roku temu wziąłem ślub z jedną z pielęgniarek szpitala polowego. Trzy miesiące później zginęła podczas nalotu bombowców. Od tamtej pory nie czuję się dobrze, rozumiesz?
     Zofia ciężko usiadła na ławkę i kiwnęła głową. Usłyszała wyjaśnienia i już wiedziała, dlaczego Aleksander miał takie otępienie i zobojętnienie w oczach. Przez głowę przeszła jej myśl, jak długo może trwać dojście do siebie po przeżyciu takiego szoku i czy jest to w ogóle możliwe.
     - Bardzo cię przepraszam, Aleksandrze - odpowiedziała cicho.
     Do głowy nie przychodziło jej nic więcej, co mogłaby powiedzieć. Nie było sensu mówić nic innego, to żadne pocieszenie.
     - To ja przepraszam, Zofio. - Uśmiechnął się zmieszany. Przecież to nie była jej wina, nie sprowokowała mnie. Jakże ona jest inna niż Wanda, pomyślał o swojej żonie, o jej skrytości i nieśmiałości, bardzo w niej to cenił. Spojrzał na Zofię: ideał i uroda w każdym calu.
     - Jeszcze raz przepraszam - powiedział - tak naprawdę, nie chciałem ci tego mówić. Zdaję sobie sprawę z tego, że niejednemu przytrafiło się to samo.
     Zofia słyszała o wielu podobnych wypadkach z Francji, ale w dalszym ciągu nie była wobec nich obojętna.
     Gdy szli w stronę samochodu, pomyślała, że nie ma nic straconego w tym, że nie skorzystała z zaproszenia dowódcy. Podzieliła się tym spostrzeżeniem z Aleksandrem.
     - Niezmiernie miło usłyszeć te słowa - odparł, uśmiechając się obojętnie.
     Zofia chciała wziąć Aleksandra za rękę, lecz opuściła ją już pewność siebie. W tej chwili nie była sławną aktorką, lecz zwyczajną kobietą. Dodatkowo uświadomiła sobie, że w Hollywood nie spotkała takiego drugiego mężczyzny, o pięknym, lecz chłodnym uśmiechu.
     - Bardzo się cieszę, że mogliśmy zjeść razem kolację - stwierdziła Zofia.
     - Nie musisz tak bardzo tego podkreślać. Nie chcę litości. Jestem dorosły i potrafię się sobą zająć.
     Zofia domyślała się, że to tylko gra pozorów. Na zewnątrz jest twardy, nie rozczula się nad sobą, nie potrzebuje pomocy. Rozpaczliwe starania, żeby zapomnieć wydarzenia sprzed pół roku dzisiaj skończyły się klęską. Wspomnienia z przeszłości stały się żywe, wyraźne, a w pamięci pojawiały się coraz to nowsze szczegóły. Kiedy Aleksander prowadził samochód, w dalszym ciągu rozpamiętywał, że Wanda zginęła trzy miesiące po ślubie.
     Auto zatrzymało się przed namiotem, który miał stać się sypialnią Zofii.
     - Ale mimo wszystko sądzę, że twoja wizyta była bardzo miła - powiedział Aleksander.
     - Dziękuję. - Zapanowała głucha cisza. Myśleli, w jaki sposób rozpocząć dyskusję, ale nie wpadli na żaden pomysł. Aleksander był zaintrygowany życiem prywatnym Zofii. Zofia pragnęła dowiedzieć się, czy Aleksander dalej kochał swoją zmarłą żonę.
     - Dzięki za tuńczyka - zaczęła Zofia, nieśmiało się uśmiechając.
     Aleksander otworzył jej drzwi samochodu.
     - Już ci mówiłem, prawie jak w restauracji...
     - Może następnym razem spróbuję jagnięciny.
     Żartowali jeszcze przez jakiś czas, kierując się w stronę namiotu. Mogło się wydawać, że tylko w sposób żartobliwy, mogli się bez problemu porozumiewać. Stanęli przed namiotem. Aleksander uchylił wejście do niego, przepuszczając Zofię. Ich spojrzenia się spotkały. W oczach Aleksandra Zofia dostrzegła głębokie zamyślenie.
     - Chciałbym cię jeszcze raz przeprosić za to, co powiedziałem. Nie chciałem, żebyś wysłuchiwała o moich problemach - rzekł, przytulając ją.
     - Nie musisz mnie przepraszać. Czy nie masz nikogo innego, z kim mógłbyś porozmawiać?
     - Każdy wie, co się wydarzyło - odwrócił wzrok. - Nie mówimy o tym.
     Od kilku godzin toczył walkę z napływającymi łzami. Już dłużej nie mógł ich powstrzymać.
     - Już dobrze, Aleksander...
     Przytuliła go i również się rozpłakała. Aleksander rozpaczał po swojej zmarłej żonie. Zofia płakała po kobiecie, której nigdy nie miała okazji spotkać, po milionach żołnierzy, którzy stracili życie. Płakała po tych, którzy jeszcze mieli zginąć. Płakali nad tym całym dramatem, od którego nie mogli uciec. Aleksander patrzał na Zofię całą we łzach i głaskał ją po włosach. Wydawała mu się nieskazitelnie piękną. Odkrył, że te myśli nie wywołują w nim poczucia winy. Wanda prawdopodobnie nie miałaby nic przeciw temu...nikt nie wiedział, jak by się potoczyło życie z Wandą...Wanda zginęła...więcej jej nie zobaczy...nie zobaczy również Zofii...Doskonale o tym wiedział i w tym momencie jej zapragnął.
     Zofia siedziała na składanym krzesełku. Spoglądała na Aleksandra, który usiadł na jej śpiworze. Dotknęli swoich rąk, chcieli patrzeć na siebie w nieskończoność, mówić do siebie same miłe i ciepłe słowa.
     - Nie zapomnę cię, Zofio Tarnowska. Cały czas będziesz w moich myślach.
     - Ja również cię nie zapomnę.
     Aleksander dał wiarę jej słowom. Pomimo doskonałego wyglądu, sukienki z satyny, Zofia sprawiała wrażenie zwyczajnej. Niebieską sukienkę nazywała kostiumem, a to dosyć dobrze mówiło o jej stosunku do Hollywood. Bardzo mu się to podobało.
     - Może pewnego dnia odwiedzę cię na planie.
     - Będę czekała, Aleksandrze - obiecała cichym, lecz stanowczym głosem. Oczy miała wilgotne od łez, ale w dalszym ciągu piękne.
     - Czy będziesz ponaglała mnie do wyjścia? - Spoglądał na nią uśmiechnięty.
     - Pewnie, że nie! - odparła poirytowana.
     - W takim razie możesz na mnie czekać.
     - Dobrze - odpowiedziała, próbując uśmiechem zasłonić swe zmęczenie.
     Zbliżała się piąta, osłabienie brało górę. Przy tym świadomość, że za dwie godziny trzeba wyjeżdżać. Zofia była w podróży od trzech miesięcy. Wyruszyła zaraz po skończeniu zdjęć do najnowszego filmu. Na planie spędzała całe dnie przez dwa miesiące. Po powrocie miała już zaklepaną następną filmową rolę. Takie życie było bardzo intensywne, jak życie każdej hollywoodzkiej gwiazdy, ale w duszy Zofia ciągle była zwyczajnie ładną kobietą z dobrym sercem. Aleksander czuł to i dobrze o tym wiedział, jak szybko mógłby się w niej zakochać.
     Wstał i pocałował rękę Zofii.
     - Bardzo ci dziękuję, Zofio. Gdybym cię już nigdy nie spotkał, chcę ci podziękować za tę noc.
     Patrzeli sobie w oczy.
     - Kiedyś się zobaczymy - odparła.
     Mówiła to tylko dla niego, bo sama nie była pewna, czy będzie to kiedykolwiek możliwe. Atmosfera robiła się napięta. Aleksander postanowił rozładować to napięcie.
     - Zapewne mówisz to wszystkim mężczyznom - zażartował.
     Zofia, rozśmieszona, podeszła do wyjścia z namiotu.
     - Jesteś nieprawdopodobny, Aleksandrze.
     Odwrócił się i spojrzał na nią przez ramię.
     - Jesteś niesamowita, panno Tarnowska.
     Od dzisiaj była dla niego po prostu Zofią. Tak ją będzie pamiętał, ciężko mu było myśleć o niej jak o wielkiej, hollywoodzkiej gwieździe; piosenkarce, aktorce, ważnej osobistości...dla niego pozostanie Zofią. Aleksander ocknął się i zapytał poważnym tonem:
     - Zobaczymy się jeszcze przed twoim wyjazdem?
     W tej chwili była to dla nich najistotniejsza sprawa na świecie.
     - Może napijemy się rano kawy. - Wiedziała, że wylot odbywał się rytualnie. Nieprzytomni po koncercie muzycy nie byli w formie, by zebrać wszystkie instrumenty i ostatnie godziny przed wylotem poświęcali na dojście do siebie, które polegało na kamiennym śnie. Zofia patrzyła na to setki razy, wiedziała, że ciężko jest znaleźć wolną chwilę, jednak...może da się zorganizować choć chwilę na kawę z Aleksandrem?
     - Znajdę cię.
     - Będę się tu kręcił.
     O ósmej rano Zofia spotkała muzyków w stołówce. Myślała, że zobaczy tu Aleksandra, lecz na próżno spoglądała w stronę wszystkich żołnierzy. Nie wiedziała, że wypełniał rozkazy dowódcy. Zobaczyli się dopiero przed dziesiątą, w chwili gdy Zofia stała na schodkach do samolotu. Od razu zobaczyła go w tłumie. Spostrzegł z daleko, że daje mu znaki, patrząc na niego z paniką. Sprawiało mu to ogromną przyjemność.
     - Przepraszam, Zofio...dowódca...
     Warkot silnika zagłuszył jego słowa. Zofia stała wśród żołnierzy. Jeden z nich ładował bagaże.
     - Nic się nie stało, rozumiem! - krzyknęła.
     Jej uśmiech był czarujący, ale zmęczenie również było widoczne. Aleksander pomyślał, że spała na pewno ie więcej niż dwie godziny. On spał połowę krócej, ale dla niego było to naturalne. Patrzał na nią. Miała na sobie jasnoróżowy płaszcz, a na stopach wiązane sandały. Poczuł znajome ukłucie w sercu. Przypomniał sobie twarz Wandy...
     Na lotnisku panował ogromny zgiełk, kilka osób wykrzykiwało imię Zofii, samolot był gotowy do startu.
     - Muszę już iść! - krzyknął Aleksander.
     - Dobrze, rozumiem!
     Dotknął jej ręki w mocnym, lecz krótko trwającym uścisku. Zapragnął ją pocałować, ale nie miał odwagi.
     - Do zobaczenia na planie.
     - Słucham? - zapytała. Onieśmielił ją gest Aleksandra. Nikt wcześniej nie trzymał jej w ten sposób za rękę.
     - Mówiłem, że spotkamy się na planie.
     Rzuciła mu ciepły, serdeczny uśmiech. W tej chwili uświadomiła sobie, że może go już więcej nie zobaczyć.
     - Do zobaczenia!
     - Oczywiście.
     Podczas trwania wony nie można było sobie niczego obiecywać. Na każdym rogu czaiło się niebezpieczeństwo. Nawet nie było pewne, czy samolot Zofii nie zostanie zestrzelony. W milczeniu godzili się na wszystkie ewentualności, dopóki ich samych nie dotknął dramat. Aleksander dalej przed oczami miał Wandę.
     - Uważaj na siebie, życzę powodzenia.
     Powodzenia miała nad wyraz dużo. Myślał o tym, czy w jej życiu był jakiś mężczyzna, lecz nie było czasu na zadawanie takich pytań.
     Zofia wraz ze swoją orkiestrą zniknęła w samolocie, rzucając ostatnie spojrzenia w stronę Aleksandra.
     Nie było już jasnoróżowej kurtki i sandałów. Zapewne zniknęły na zawsze, pomyślał Aleksander. Rozdzieleni, dumali, czy będzie im dane spotkać się raz jeszcze. Patrzyła na niego z małego okienka, zastanawiając się, dlaczego zrobił na niej tak duże wrażenie. Bardzo wielu mężczyzn okazywało jej zainteresowanie, ale pierwszy raz ona także je odwzajemniła. Próbowała odgadnąć, co takiego było w tym żołnierzu? Co było powodem tego, że nie była wobec niego obojętna? Wmawiała sobie, że Aleksander nie jest dla niej odpowiednią partią. On ma swoją wojnę, ja mam swoją w podróżach, na planie...
     - Żegnaj, Aleksandrze Daniewicz, powodzenia - szepnęła.
     Oparła się w fotelu, a samolot wzniósł się w powietrze. Twarz Aleksandra towarzyszyła jej jednak jeszcze przez długie miesiące. Nie mogła zapomnieć jego zielonych oczu, które śniły jej się co noc. W końcu zniknęły. Wreszcie.

   


   
     

piątek, 6 marca 2015

Prolog

     Dochodziło południe,  promienie słońca były tak jasne, że bez okularów przeciwsłonecznych nie można było wyjść z domu. Kobiety miały splątane włosy przez lekkie podmuchy wiatru. Panowała głucha cisza, przerywana jedynie wesołym świergotem ptaków. W powietrzu dało się wyczuć przepiękny zapach róż i tulipanów, które przypominały bezkresny wielokolorowy deptak.
     Aleksander Daniewicz wcale nie cieszył się tym pięknym dniem. Uniósł powieki i smutnym wzrokiem rozejrzał się wokół. Dzisiejszego dnia Aleksander Daniewicz nie był tym samym mężczyzną. Wzrok utkwił w słońcu, obojętny na wszystko co działo się obok. W jaki sposób został pozbawiony swego czarującego uroku? Po raz kolejny zamknął oczy, tym razem pragnął, aby nigdy więcej się nie otworzyły, tak jak jej. Z całej siły zacisnął powieki. Echo unosiło jakiś dziwny dźwięk. Rozpoznał ludzki głos, ale nie był w stanie zrozumieć słów. Aleks nic nie czuł. Kompletnie nic. Jaki był tego powód? Dlaczego nie jestem w stanie czuć? - pytał sam siebie. Czy prawdą jest, że nic do niej nie czułem? Czy nasze życie było kłamstwem? Wpadł w panikę...nie potrafił przywołać w myślach obrazu jej twarzy...koloru włosów, oczu...Przeraził się i otworzył oczy. Przez chwilę był oślepiony słońcem. Wirowały przed nim niezwykle jasne promienie. W tej chwili do jego nozdrzy dotarł zapach kwiatów. Usłyszał śpiew ptaków i brzęczącą osę. Ksiądz bełkotał kolejną modlitwę za Zofię Tarnowską, kiedy Aleks poczuł delikatną kobiecą rękę, która wsuwała się pod jego ramię.
     Zerknął na kobietę i rozjaśniło mu się w głowie. W tym momencie potrafił sobie wszystko przypomnieć. Spoglądał na córkę i widział w jej rysach szukane przez myśli drobne szczegóły. Młoda kobieta wyglądem przypominała Zofię Tarnowską. Jednak zawsze tylko przypominała, ponieważ Aleks najlepiej o tym wiedział, że nie istnieje na świecie druga taka kobieta. Druga Zosia nie istnieje. Patrzał na brązowe włosy córki i zatęsknił za Zofią.
     Kobieta stała w milczeniu. Była dosyć ładna, ale zwyczajna i właśnie tym różniła się od Zofii. Ciemne włosy miała związane w warkocz. Przy jej ramieniu stał wysoki mężczyzna, który co chwilę dotykał jej dłoni. Tych dwoje mieszkało daleko. Wszyscy powyjeżdżali.
     Czy to możliwe, że ona naprawdę odeszła? Aleks próbował w to uwierzyć, gdy w tym samym momencie po policzku spłynęła mu łza. W oczach mignęły mu flesze aparatów. Dla nich było to zdjęcie na pierwsze strony gazet: ,,Cierpiący wdowiec po Zofii Tarnowskiej". Aleksander od zawsze należał tylko do żony i nawet śmierć nie mogła tego zmienić. Zresztą wszyscy do niej należeli, każdy był z nią związany: dzieci, znajomi, przyjaciele. Dzisiaj wezbrali w siłę, by po raz ostatni ujrzeć kobietę, która odeszła na zawsze.
     Rodzina zajęła pierwsze rzędy. Córka Weronika z mężczyzną w ciemnych okularach, dalej siostra Weroniki, Wiktoria. Kobieta o jasnych blond włosach, śniadej cerze, ubrana w szarą, dobrze dopasowaną nylonową sukienkę. Sprawiała wrażenie kobiety, której się powiodło. Blisko niej stał mężczyzna, który robił identyczne wrażenie.
     Każdy bez wyjątku przyglądał się tej dobranej parze. Aleksander spojrzał na Wiktorię i stwierdził w myślach, że wcale nie jest podobna do Zofii. Wcześniej nie miało to znaczenia. Dawid. On przypominał matkę, ale  nie w taki uderzający sposób. Wysoki, niezwykle przystojny brunet, czarujący, elegancki i uwodzicielski, a przy tym pełen godności. Aleks, który dostrzegł jego zamyśloną minę, zastanowił się, czy syn wspomina bliskich, którzy umarli...Robert i Jan; utracony brat, najbliższy przyjaciel.
     W głowie pojawiła mu się myśl, jak dobrze Zofia znała Dawida, zdecydowanie lepiej niż on sam znał siebie samego. Identycznie było z Niną, która stała nieopodal. Bardzo wyładniała w ostatnim czasie, wzrosła jej pewność siebie i cały czas bardzo młodo wyglądała, w przeciwieństwie do siwowłosego starca, który trzymał ją za rękę. Zarówno każde dziecko, jak i pozostali, przyszli, by pożegnać Zofię, niepowtarzalną kobietę, piosenkarkę, aktorkę, żonę, matkę, przyjaciółkę. Znaleźli się tu fani, ale byli i tacy, którym dała popalić. Zofia umiała być twarda, ale tym samym dawała z siebie dużo więcej. Rodzina kobiety doskonale o tym wiedziała. Niezwykle dużo wymagała, ale w odzewie dawała po stokroć więcej.
     W drodze powrotnej Aleks wspominał swoje życie z Zofią; każdy najdrobniejszy epizod, aż do ich pierwszego spotkania w Los Angeles. Dzisiaj znowu tu byli...miliony głów, oświetlone warszawskim słońcem. Całe Hollywood przyjechało, by stanąć przed Zofią Tarnowską-Daniewicz. Po raz ostatni oddali jej hołd, uśmiechnęli się, po policzku spłynęła łza. Aleks spojrzał na dzieci. Były nad wyraz silne...zupełnie jak ona. Była z nich taka dumna, pomyślał, czując łzy napływające mu do oczu...a jakże oni byli z niej dumni...nareszcie. Wymagało to sporo czasu, a teraz odeszła...Czy to prawda? Przecież jeszcze wczoraj...jeszcze wczoraj byli w Nowym Jorku......w Paryżu...Los Angeles...we Francji.